Dziś w bydgoskim Myślęcinku odbył się bieg pod nazwą II Galopada Braci Mniejszych. Pięciokilometrowa trasa rozciągała się na myślęcińskich polach i duktach leśnych. Bieg rozgrywał się jak zawody w canicrossie, czyli jako bieg z psami. Staraliśmy się zapoznać jak najlepiej z przepisami tej dyscypliny. Psy z teamu SmartJack, czyli Kejunia i Kapiszon wystąpiły w świetnych szelkach od Gadżeciaków, tzw. norwegach. Do tego mieliśmy smycz od Modna Koza z dwójnikiem, do którego przymontowałam specjalnie w tym celu zakupiony amortyzator. Wszystko powinno być przyczepione do biegacza za pomocą pasa biodrowego, który posiada paski między nogami. Zapobiega to podciągania się pasa ku górze i jest bardzo dobrym patentem, o czym przekonałam się na własnej skórze. Ja bowiem nie zdecydowałam się od początku na pełen sprzęt, postanowiłam więc pobiec w zwykłej nerce, do której przypięłam smycz. Nerka podrygiwała bez kontroli, raz skacząc tuż pod biustem, innym razem spadając mi aż pod tyłek. Nie polecam 🙂 Także sprzęt mieliśmy nieco zbierany i prowizoryczny. Ale wygoda psów była zapewniona, a to najważniejsze.
Do biegu przygotowywaliśmy się wraz z moimi psiakami już od dawna, ale dopiero wczoraj odbył się pierwszy trening w pełnym umundurowaniu. To była … masakra ! Keja darła do przodu, Kapiszon rozbierał się z szelek, robił nieszczęśliwą minę i w ogóle nie chciał biec. Nie mogliśmy złapać żadnego rytmu, Keja chciała skakać po krzakach, przez co ciągnęła Kapiszona za sobą. Ja starałam się do nich mówić i motywować głosem, przez co zasapałam się i zapomniałam o równym, regularnym biegu. Wróciłam po 3 km treningu i stwierdziłam, że trzeba zmienić założenia. A założenie było ambitne – pokonać swoją nową życiówkę, czyli złamać 5 km poniżej 40 minut, co jeszcze nigdy mi się nie udało. No ale plan musiał zostać zmieniony, bo piesy też miały czerpać z tego przyjemność. Założenie zmieniłam, postawiłam na dobrą zabawę i szybki biegowo – marszowy spacer, w zależności od tego, jak Kapiszon będzie się zachowywał. Z takim też nastawieniem pojawiłam się dziś rano w Miasteczku Biegacza w Myślęcinku.
Bieg odbywał się równolegle z Biegiem Instalatora, ale organizacja była naprawdę super. Jeśli ktoś zbyt długo rozglądał się w okolicy namiotu organizatora biegu (patrz ja oczywiście) to sympatyczni ludzie pytali : czy już odebraliśmy pakiet startowy, czy czegoś szukamy, czy dać piesom wodę. Odbyła się także kontrola weterynaryjna, które polegała na podstawowym obejrzeniu psa, osłuchaniu go i skontrolowaniu szczepień na wściekliznę. Bardzo się cieszę, że kontrola była rzetelna. Atmosfera była coraz gorętsza, szczególnie, że ruszaliśmy zaraz po starcie Biegu Instalatora, w czasie którego muzyka była niezwykle energetyczna. Smarty zachowywały się poprawnie, choć były rozemocjonowane. Kapiszon jak i Keja ciągnęły mnie za smycz jak wściekłe parowozy. Tak jak podejrzewałam, atmosfera zawodów, innych psów i biegania wpłynęły na nie bardzo dopingująco. W końcu wpuścili nas na start. Ruszaliśmy w odstępach 50 metrowych. Nieco żałuję, że znowu się zakręciłam i wylądowałam w ogonku, następnym razem chciałam już ruszać w środku stawki (przynajmniej w psich biegach). Start był bardzo wesoły, oczywiście poniosły nas emocje, ruszyliśmy niczym torpedy, Kapiszon z Keją narobyły rabanu bo z emocji zaczęły drzeć jadaczki. Oczywiście po 200 metrach wszyscy troje mieliśmy już łomotanie serca i bezdech, dlatego musieliśmy mocno zwolnić. Po takim szalonym starcie pierwszy kilometr to była jedna wielka próba ustabilizowania biegu. Na szczęście udana.
Trasa była bardzo przyjemna, duża jej część wypadała po leśnych duktach. Na każdym kilometrze stała wielka micha z wodą dla piesków, z których moje Smarty chętnie korzystały. Warto dodać, że było dziś naprawdę upalnie, a jęzory opadały aż do ziemi. Mądrze postąpiłam kąpiąc psy w jeziorze 5 minut od startu, na pewno nieco je to ochłodziło, przynajmniej na początku biegu, nim wpadliśmy do lasu. Udało się wyprzedzić parę par, co poczytuję sobie za wielki sukces, bo to był pierwszy mój raz, kiedy dokonałam takowego wyczynu. Wiem, możemy się śmiać, że wyprzedziłam kogoś, kto spacerował lub truchtał sobie swobodnie, ale dla mnie jest to sukces i to mnie cieszy. To mój drugi bieg w życiu, pierwszy z psami, więc każdy postęp to wielka radocha. W wielu miejscach trasy stali wolontariusze, którzy spisywali nasze numerki i dopingowali nas w biegu. Dodawało to otuchy i dobrej energii, mobilizowało do jeszcze większego wysiłku. Naprawdę wielkie brawa dla organizatorów, za tak uśmiechniętych i pozytywnych wolontariuszy. Trasa była doskonale oznakowana. Przebiegała w dużej mierze po wertepach, było też sporo zbiegów. Niestety podbiegi znajdywały się już na otwartej przestrzeni pól, gdzie słońce osłabiało swoim żarem. Miałam wrażenie, że usta mam gardło i język mam suche od środka jak pieprz i tęsknie zaglądałam do psich misek z wodą. Na drugim kilometrze zrozumiałam, że biegnę bardzo ładnie. Psy ciągnęły ochoczo i z zaangażowaniem, Kapiszon nawet mocniej niż Keja. Bywały chwile, że specjalnie je stopowałam, aby wyrównały oddech, z czego były bardzo niezadowolone. Biegłam i biegłam, Endomondo zameldowało czas 15 minut 2 km, co jest dla mnie dobrym wynikiem jak na początek trasy, gdzie zawsze pierwszy kilometr jest u mnie najwolniejszy. Dlatego zwykle jeśli pierwsze dwa kilometry są w miarę udane, to wiem już, że czas będzie super. Na piątym kilometrze zaczęło być ciężko – spadek sił, walące w czachę słońce, podbieg pod górkę i finisz po polu pełnym nierównej, gęstej i dość wysokiej trawy. Ale na szczęście już czekała na mnie siostra i siostrzenica, które mnie dopingowały i swoją obecnością dodawały motywacji. Oddech się rwał, jęzor przylepiał się do zębów i podniebienia, sapałam jak lokomotywa, a pieski już też wolały kłusować niż galopować. Ale krótka chwila marszu dodała nam sił i dobiegliśmy ostatnie kilkaset metrów do mety. Tam czekali już na nas siostra, siostrzenica, przyjaciele z synkiem oraz tata. Bardzo dużo daje wsparcie bliskich, w najgorszych momentach przypominałam sobie, że czekają tam na mnie na końcu trasy, a ja biegnę po mój wymarzony wynik. Gdy już byliśmy naprawdę niedaleko krzyczeli do nas i dopingowali, co zerwało psy do szaleńczego finiszu. Szkoda, że chciały wlecieć prosto w widownię, zamiast lecieć do mety. Na szczęście na moje hasło zmieniły tor jazdy i szczęśliwie wpadliśmy na metę. Dostaliśmy śliczny medal oraz informację o możliwości odbioru pakietu sponsorskiego. Uściskom nie było końca. Dopiero jak każdy mnie wyściskał i pogratulował przypomniałam sobie, że nie wyłączyłam Endomondo, przez co czas nie jest całkowicie pewny, ale rekord pobity na 100 % – czas bowiem w moim przekonaniu jest nie większy niż 38 minut ! Niestety jeśli chodzi o pomiar na elektroniczny, to były jakieś problemy z moim chipem, które uprzejmy Pan z organizacji starał się rozwiązać. Ja jednak wiedziałam już swoje – wykonałam swój plan, pobiłam rekord życiowy, polepszyłam swój czas względem poprzedniego biegu w Myślęcinku (1,5 miesiąca temu) o 8 minut, psy czuły się doskonale i wyglądały na zadowolone. A to było absolutnie najważniejsze.
Jestem niezwykle zdziwiona współpracą, jaką wykazywały się dziś moje psy. Nie tylko dzielnie napierały dziś na swoje szelki, ale także biegły z zaparciem, skupiały się na trasie, nie rozglądały na boki, nie zaczepiały innych psów. Szybko ogarnęły także to, jak biec żeby nie plątać się w dwójnik i amortyzator. Na starcie i mecie zachowywały się poprawnie, choć wiadomo, że były podekscytowane. Głośna muzyka, tłumy i masa innych piesków nie sprawiały im problemu, a nasz pierwszy wspólny start na długo zapadnie w mojej pamięci. Biegi z psami to naprawdę wspaniała sprawa, fajna dyscyplina i zabawa, która zbliża ze zwierzakiem, sprawia, że jesteście sobie jeszcze bardziej bliscy. Cieszę się niezmiernie, że taki bieg zorganizowano w Bydgoszczy, że mogłam w nim wziąć udział, spróbować sił w czymś nowym. Zawodnicy biegów byli przemili, pomocni i uśmiechnięci, zarówno Ci, którzy biegli z psami, jak i Ci, którzy biegli w Biegu Instalatora. Moje Smarty zostały wygłaskane za wszystkie czasy, poznaliśmy ekipę Jack Runners z Grudziądza, z którymi na pewno spotkamy się na wystawach psów. Ludzie zagadywali, dopytywali jak się biegło, a gdy chwaliłam się, że pobiłam swoją życiówkę, dopytywali o czas. Nie dziwiło ich, że 38 minut na 5 kilometrów to dla mnie wielkie osiągnięcie – szczerze gratulowali, klepali po plecach, głaskali psiaki. Dostaliśmy bogaty i zacny zestaw prezentów od sponsorów, który już w dużej mierze na tą chwilę został skonsumowany przez psiaki z wielkim zadowoleniem. Atmosfera była naprawdę wspaniała i szczerze stwierdzam, że to będzie pierwszy bieg, który zaplanuję na 100 % w przyszłym roku. Udaną imprezę i mój spektakularny bieg zakończyliśmy oczywiście kąpielą w bajorze. Polecam ! Czekam z niecierpliwością na zdjęcia od fotografów, których spotkałam na trasie i w miasteczku biegacza. I tak na prawdę nadal trzymają mnie bardzo pozytywne emocje. Piękny początek tygodnia !
PS. A na koniec zapraszam do obejrzenia sympatycznego filmu wykonanego przez Open4You, firmę zajmującą się nagrywaniem filmików z drona, wykonywaniem trailerów i wszelkiego typu cudów jakie sobie tylko wymarzycie. Ich strona na FB FILMY Z DRONA. Filmik zrobiony naprędce, ale oddaje całą radość z dzisiejszego dnia, bardzo za niego dziękuję <3